|
„Romeo i Julia 1939”
Każdy z nas z pewnością miał styczność z dramatem Williama Szekspira „Romeo i Julia”. Historia kochanków, których złośliwe fatum poprowadziło prosto do krainy zmarłych, do dziś stanowi inspirację dla artystów różnego kalibru, od pisarzy po piosenkarzy. Adaptacji filmowych czy filmów z motywem jakże tragicznej miłości jest bardzo dużo. Jednym słowem - „Romea i Julię” można kochać albo nienawidzić. Szczerze przyznam, że zdecydowanie należę do tego drugiego obozu. Podczas czytania dramatu niekiedy wzbierało mi się na mdłości od tej „czystej miłości”. Była nudna i naprawdę nie mam pojęcia, co skłoniło Szekspira do napisania tego dramatu. Postacie nie miały żadnego wyrazu, żadnego określonego tła dla historii, wątki poboczne znikome, tylko Romeo, Julia, Romeo, Julia, itd.
Ale zostawiam już Szekspira w spokoju i przechodzę do właściwej treści, a mianowicie przedstawienia, jakie 6 listopada 2014 r. w Teatrze Polskim w Szczecinie oglądali nauczyciele i uczniowie ZSP w Chojnie - „Romeo i Julia 1939” w reżyserii Grzegorza Suski. Jest to adaptacja teatralna dramatu Szekspira, która na głowę bije oryginał. Akcja została przeniesiona do wielokulturowej Polski 1939 roku, na dwa tygodnie przed wybuchem II wojny światowej. Tytułowa Julia to Polka niemieckiego pochodzenia, Romeo to z dziada pradziada Polak z krwi i kości. Porównując obie rodziny widać wyraźną różnicę. Każdy Kapuletti to dumny przedstawiciel rasy aryjskiej - matka wyniosła i oschła w stosunku do wszystkich, ojciec nieznoszący sprzeciwu i władczy. Montecchi to typowi Polacy: pobożna matka, wiecznie trzymająca w ręce różaniec, której dobro jedynego syna jest najdroższe na świecie; ojciec impulsywny, ale silnie związany z rodziną. Tybalt, kuzyn Julii, jest hitlerowcem, dlatego szczerze nienawidzi wszystkich „innych”, w tym przyjaciela Romea - Merkucja, który jest homoseksualistą. Inne postacie drugoplanowe również otrzymały nową historię. Parys to oficer WP, niania Marta to Polka z kresów wschodnich, natomiast aptekarz to Żyd, podobnie jak Rozalina.
Pierwszy akt doprowadzał widza do niepohamowanego śmiechu. Przedwojenne szlagiery śpiewane przez aktorów, takie jak: „Ach te baby”, „Już taki jestem zimny drań”, „Sex appeal” i „Umówiłem się z nią na dziewiątą” Eugeniusza Bodo czy „Miłość ci wszystko wybaczy” Hanny Ordonówny, bardzo pomagały w budowaniu atmosfery. Na scenie bez przerwy coś się działo, postacie w tle były tak naturalne, jakby była to zwykła sytuacja. Bardzo widoczne było to na balu w domu Kapulettich. Nie wiadomo było, gdzie patrzeć: na głównych bohaterów, czy może przykładowo na gości, którzy stali na drugim planie.
Drugi akt natomiast był jak ostrze sztyletu, który przebił serce Juli - trup po trupie, śmierć za śmiercią. Emocje były wyraziste: ból, nienawiść, żal, rozpacz, strach, złość, cierpienie. Czuło się wręcz ból, jaki przeżywali kochankowie. Nie byli już tylko mdłymi postaciami stworzonymi przez Szekspira, a ludźmi z krwi i kości. W ostatniej scenie podkreślono, jaką cenę zapłacono za nienawiść rodzin - śmierć pięciu osób: Merkucja, Tybalta, Parysa, Romea i Juli. Ludzkie życie stało się walutą.
Całość wspaniale ze sobą współgrała, problematyka polityczna, narodowościowa oraz wojna nadały dramatowi nowe życie. Postacie były przekonujące, każda z nich to odmienny charakter. Aktorzy włożyli w swoją grę wiele serca, a efekt był widoczny gołym okiem. Rekwizyty były ograniczone do minimum, dzięki czemu widz mógł spokojnie skupić się na świetnej grze aktorskiej. Tło historyczne dodawało przyjemnego, ale i tragicznego klimatu. Nie odczuwało się jakiejś specjalnej różnicy czy rozbieżności czasu i miejsca akcji. Jedyną ingerencją w tekst ( tłumaczenie Stanisława Barańczaka),była zamiana mieczy i szpad na noże oraz Księcia na Burmistrza. Jak napisałam na początku - sztuka ta bije na głowę oryginał, nawet zdeklarowany przeciwnik „Romea i Juli” może z przyjemnością obejrzeć spektakl. Chylę czoła i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że spektakl „Romeo i Julia 1939” to mistrzostwo sztuki teatralnej.
Karolina Błoch, kl. I a LO
|